Mój pradziadek służył w Podniebnej Husarii II RP, i jako strzelec pokładowy sterowca Jan Klemens Branicki walnie przyczynił się do zwycięstwa z bolszewikami w bitwie białostockiej 22 sierpnia 1920 roku. Legenda rodzinna głosi, że z takim zaangażowaniem strzelał ze swojego Maxima, że karabin rozgrzał się do czerwoności, a on, w patriotycznym uniesieniu, śpiewając w głos Bogurodzicę, nie zauważył tego, dopóki skóra dłoni nie zaczęła się topić. Po zwycięskiej walce wylądowali na lądowisku sterowców w Lesie Pietrasze, zbudowanym podczas I Wojny Światowej, jeszcze przez rosyjskich zaborców, gdzie felczer musiał mu bagnetem oddzielać dłonie od uchwytów karabinu. Dziadek stracił przytomność, a kiedy ją odzyskał, pierwszym pytaniem było: “Ilu ubiłem?”. Jego dowódca – kapitan sterowca, odpowiedział ze łzami w oczach: “Dużo Józiu, dużo... Wygraliśmy.”
Po zakończeniu wojny pradziadek został odznaczony Orderem Myszołowa Szarawego, a jego pozbawione czucia dłonie były największą chlubą naszej rodziny. I tylko prababcia ze smutkiem opowiadała czasem przy wigilijnym stole, że kiedy po tych wydarzeniach pieścił jej piersi, wzrok miał pusty i nieobecny, a jego gorący temperament stygł nagle na całe tygodnie.
HB
07.01.2024