Gwiezdna podróż papug

Mało ludzi o tym wie, lecz
Tak się właśnie dziwnie składa:
Z gwiazd przybyła w nasze progi
Rozkrzyczana ich gromada.
To papugi wyprzedziły
Rodzaj ludzki. Choć nieduże,
Odbywały wręcz swobodnie
Pierwsze gwiezdne swe podróże.

Kiedy spojrzysz czytelniku,
Ponad głowę ciemną nocą,
Na gwiazd roje, co otchłanie
Wypełniają, wciąż migocząc -
Musisz przyznać, że się boisz.
Kiedy oczy tam wpadają,
W miejsca się nie poddające
Ogarnięciu i zbadaniu!
W które ciężko jest uwierzyć,
I proporcje dobrać w głowie,
By zrozumieć miejsce w świecie -
Dla maleńkiej swej osoby.
Lecz to trapić nie powinno,
Bo papugi, jeszcze mniejsze,
Wyprzedziły przecież ludzi
W gwiezdnej swej podróży pierwszej.
Nie zrobiły tego jednak
Jak wydawać mogło by się
Dla zabawy czy przygody,
Dla własnego widzimisię.
Czemu, więc? Czytajcie dalej,
Nic ważnego nie zataję
A opowiem, daję słowo,
Wszystko, bardzo szczegółowo.

Czy to złego, czy dobrego,
Nie ma w świecie nic stałego.
Wiedział o tym król papuzi,
Władca papug, P-planety
Na planetę ludzi patrząc
Przez okular swej lunety
P-planeta się rozpada!
Choć nią król prześwietnie włada,
Nie potrafi swoją władzą,
Choć tak znany jest z mądrości,
Utrzymywać P-planety
W przypisanej jej całości.
Jądro pod jej skalnym płaszczem
Zaniechało wspak obrotów
Wstrząsy ziemi i pogody -
To początek był kłopotów.
Naukowcy z świty króla
Przewidzieli wnet zagładę,
Co ma rozbić P-planetę
(W poniedziałek przed obiadem).
O tym wszystkie stada papug
Wciąż gwarzyły niespokojnie
A królowa w smutku jadła
Dziobem poruszając wolniej,
Choć jedzenie na wyścigi
Jest dla papug frajdą czystą.
Ach! nic w świecie nie jest stałe.
Prawda ta dla króla papug -
Stała się znów oczywistą.

Więc spoglądał król papuzi,
Szukał mocą teleskopu
W firmamencie gwiazd i planet,
Tych co są w zasięgu lotu,
Których klimat i mieszkańcy
Są papugom odpowiedni,
I gdzie całe swe królestwo
(W poniedziałek przed obiadem)
Najbezpieczniej mógł przesiedlić.

Wstyd mi byłoby nie wspomnieć,
Że motorem króla działań
Były słowa, co królowi,
W krótkim liście przekazała
Jej wysokość śliwogłowa.
“Mając w perspektywie bliskiej
Koniec świata, i związane
Z nim w następstwie utrudnienia
W prowadzeniu królowania,
Zwołaj drogi królu radę
Astronomów swego dworu.
By nam pomóc w takiej sprawie -
Wskaż im za ich punkt honoru.
Skandal, że zmuszona jestem
Odwoływać swe wojaże,
Bo o jakiejś katastrofie
Ciągle mówią moje straże
Do niedzieli jestem w gości,
U kuzynki mojej, Sroki.
Mam nadzieję, że nim wrócę
To podejmiesz już właściwe
W naszej sytuacji kroki.
Tak piszę – ja, twa królowa,
Jej wysokość śliwogłowa”.

Po naradzie astronomów,
Król odprawił ich do domów.
Patrzył chwilę ze skupieniem
Na planetę ludzi, Ziemię,
Co w zasięgu była wzroku
Królewskiego teleskopu.
Jakiś czas się wylegiwał
Coś tam w duchu przemyśliwał
W końcu wezwał dworu skrybę
Żeby każde dyktowane
Słowo pisał zapalczywie.

“Nie ma nic dziś do stracenia” -
Tak dyktował król papuzi
“Trzeba frunąć na planetę,
Nazywaną krótko: Ziemia
Przez jej rezydentów – ludzi.
Jest w zasięgu naszych skrzydeł
Damy radę więc przeprawie,
A jak ją w lunecie widzę -
Prezentuje się ciekawie:
Słodkie rzeki i jeziora
Odpowiednie do kąpieli,
Dwie lodowe czapy błyszczą
W krystalicznej śnieżnej bieli
Pasy pustyń, plamy lasów,
W bród truskawek, ananasów,
Są oliwki i daktyle,
Gruszki, mango i granaty,
Można nawet w pewnych miejscach
Zerwać dziobem liść herbaty!
Ciepłe słońce, miękkie chmury,
Chociaż trzeba będzie kryć się
Kiedy sroga stąpa zima
I potężne dmą wichury.
Atmosfera – pełna tlenu,
(Chociaż dużo ma azotu),
Można latać bez problemu
I oddychać bez kłopotu”.

Gdy po paru dniach papugi
Zrozumiały dyktowane
Tak orędzie, na dzień cały
P-planeta utonęła
W krzątaninie i zamęcie.
Każde stado do odlotu
Pierwsze chciało być gotowe,
Każda z papug przetrząsała
Swoje drzewo noclegowe -
Żeby czegoś nie zapomnieć
I ogarnąć swój dobytek,
I by być wyposażonym
Jeśli spotka się kosmitę.

Jakiś sceptyk krzyknie pewnie:
Co za nonsens! Co za brednie!
Bo jak w kosmos mogą lecieć
I jak próżnię ciąć skrzydłami
Lodowate zimno znosić
Które jest miedzy gwiazdami,
I jak wreszcie stada papug
Liczyć mogą lotu zasięg
W odległości tak kosmicznej
Że jej przeskok w krótkim czasie
Przeczy słowom praw fizycznych?

Już wyjaśniam, że pretensje
W takich kwestiach są bez racji,
Że, papuga, w każdym skrzydle
Ma agregat grawitacji
I gnie przestrzeń nim w tę stronę
Żeby skrócić ją przed dziobem,
A rozciągnąć – za ogonem.
Zanim zimno znajdzie luki
W jej zielonym upierzeniu,
Przez materii falowanie
Jest więc przestrzeń przebyć w stanie
Każda z papug – w oka mgnieniu.

Niespodzianie P-planeta
Rozsypuje się w otchłanie
A papugi patrzą chwilę
Jak się staje miałkim pyłem
Każda zwiesza dziób na kwintę
I rozważa stratę z bólem
Myśli sobie – gdzie jest nowe
Dla mnie drzewo noclegowe?
Gdzie następny zjem podkurek?
Jednak czują w końcach lotek, że
Złe jest rozpamiętywanie,
Wszak nic więcej nie przynosi,
Prócz przeszkody by iść dalej.
Z tą refleksją smutną, senną,
W dal ruszyly, w zimną ciemność.
Kierowały dziób w azymut,
Sterowały ogonami,
Wprost mknąc kluczem, wielkim stadem,
Oświetlanym pulsarami.

Gładko, mogło by się zdawać,
Pójdzie ptakom ta przeprawa,
Jednak na obranej drodze
Natrafiły na przeszkodę;
Ponad centrum galaktyki,
Tam, gdzie ostrzegawcze krzyki
Więzły w dziobach w skrzek ponury,
Przyszło im się raptem zmierzyć
Z zakusami czarnej dziury.
Bez żadnego ostrzeżenia
Wypłynęła raptem z cienia,
Gdzie się ciemność w granat zmienia
Gdzie wyczuła, że papugi
Gną grawitacyjne smugi.
Straszne siły w sobie skrywa
Niewidoczna geoida,
I zapętla dookoła
Nawet światło, nikły promyk.
Chciała schwytać rowniez stado,
Już łapała za ogony,
Już chwytała zrecznie skrzydła,
Lecz w królewskie oczy wpływa
Zapalczywość natarczywa.
Wszak tak sprawił dziś los ślepy:
Stado pod opieką króla
Jest dziś wszystkim, co zostało
Z legendarnej P-planety.
Rzecz, co nie da się opisać,
I zobaczyć już nie sposób,
Jak zielonych papug chmara
Walczy z siłą kollapsara
Mocą grawitacji stosów

W niecodziennej sytuacji,
Z wielce groźnym przeciwnikiem,
Kalkulując za i przeciw -
Król postąpił bez paniki.
Kazał szybko uformować
Szyk bojowy, tak by wszystkie
Agregaty w skrzydłach papug
Kolektywnie dały nowy
Wielki stos grawitonowy.
Rozkaz taki, co ciekawe,
Stado wzięło za zabawę.
Naprzód niosła je ciekawość,
Więc bez lęku czy odwagi
Tak naparły w czarną dziurę,
Że wessała samą siebie.
Była jednak w wielkim gniewie
I pozostał on po walce,
Pełznąc wolno po przestrzeni,
Zamieniając sie po chwili
W multum dziwnych “X” promieni.
Mocne to promieniowanie
Zamieniło od tej pory
Kształty wszystkie, barw walory
W krąg bliskiego otoczenia.
Niosło w sobie siłę taką,
Że zmieniło w jednej chwili
Wygląd prawie wszystkich papug.

I tak, żwawej Kakadu, w
Wybielonej z piórek todze
Staje dęba czub na głowie
Krzyczy wiec: “Od dzis strosze czub
Ku przestrodze czarnych dziur!”.
Żako drapie się za uchem,
Patrzy w siebie zadziwiony,
Bo po bitwie ma na sobie
Szare pióra konturowe,
Ogon krótszy i czerwony.
Zmiana doświadczyła parę
Nierozłączek niemniej srodze -
Odbarwiła im kantarek
I po palcu w każdej nodze.
Obok Ary w zachwyceniu
Oglądają swoje dzioby.
Są kształtniejsze i mocniejsze,
Wreszcie dodatkowo służąc
Próżnym Arom do ozdoby.
Kokatiel jest także kontent,
Bo nie lubił żywych barw,
A w przeprawie z czarną dziurą
Jego dotąd barwne pióra
Z bielą wpadły w żółć ponurą.

Z kollapsarem nie ma żartów,
Gdy zastaniesz go otwartym.
Tylko król pozostał królem,
Żadnej zmianie nie mógł ulec.
A królowa, jak królowa,
Tylko bardziej śliwogłowa.
Dla każdego zmiana siebie
Jest nie lada wydarzeniem,
Więc dziwiły nowe barwy,
Mnogość kształtów pośród stada.
Ptaki szybko polubiły
Jednak nowe upierzenie.
(W końcu wszelka oryginalność
Pozostaje zawsze w cenie).
Wnet znów cięły zimną ciemność
Zapadając w bierność senną.

Wtem papuzie widzą oczy
Blask na przekór wiecznej nocy.
Tam, wciąż wierna swej orbicie,
W rytmie co się nie odmienia,
Na powierzchni niosąc życie,
Mknie – planeta ludzi, Ziemia.
Z mniejszym więcej niż połowę
Towarzyszem – Srebrnym Globem,
Niestrudzeni są krążeniem
Wokół Słońca, w widm koronie.
Ono nieprzerwanie świeci,
Ono wciąż ogrzewa Ziemię
Przy tym z objęć przyciągania
Jej i sióstr jej nie wypuszcza

Śmiało wzbiły się papugi
Nad krawędzie w tych czeluściach
Gdzie chromosferyczne bryzgi
Wiatr słoneczny ślą w kaskadach
Szybko go chwyciła w skrzydła,
I celując w stronę Ziemi,
Wystrzeliła jakby z procy -
Rozkrzyczana wciąż gromada.
Papug lotu nic nie mąci.
Kierowane przez albedo
Lecą prosto w jego zakres,
Widzą już niebieskie niebo,
Zaraz dotkną nowej ziemi
Zaraz siądą stadem licznym -
Kreślę już ostatnie słowa;
Tak się kończy ich przygoda
Ich eksodus transkosmiczny.

[2010] #rymowanie